Ze ZBIGNIEWEM CZOPEM, filozofem sztychu i rysunku o jego pracach w unikalnej sztuce miedziorytu rozmawia Marek M. Jasicki

Jesteś wybitnym artystą, którego prace można zobaczyć w liczących się galeriach Europy i nie tylko. Także w kolekcjach znawców sztuki oraz „możnych tego świata”, dla których posiadanie Twoich prac jest prestiżowe. A jakie były początki? Studiując w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, zetknąłeś się z Tadeuszem Kantorem

Rzeczywiście, byłem jego studentem. Po odejściu na emeryturę prof. Rudzkiej-Cybisowej przejął jej pracownię. To był szok. Zupełnie inna mentalność; ferment, którego Akademia musiała doświadczyć. Zacierając ślady po koloryzmie, kazał pracownię pomalować na biało, co było gestem symbolicznym. Rozpoczął prowadzenie systematycznych wykładów i ćwiczeń – uczenia innego patrzenia na akt twórczy. Wykłady i pokazy uświadamiały potrzebę wiedzy dla wyobraźni i kreatywności, która miała być genezą wypowiedzi twórczej. Kolaż, ambalaż czy prowokacja Zbigniew Czopparateatralna, happening stawały się normalnymi ćwiczeniami. Zaczęło przybywać notatek, szkiców i literatury. Niekiedy pisał na drzwiach pracowni temat wykładu, a my zmienialiśmy miejsce edukacji na Krzysztofory lub Jamę Michalikową. Wiadomości były przeznaczone wyłącznie dla dziekana, aby zbytnio nie szokowała go zamknięta pracownia. Jednak prawdziwym szokiem dla Akademii był pokaz semestralny. Dostojne grono profesorskie, kiedy znalazło się we wnętrzu pracowni – gdzie kompozycje przestrzenne wisiały w powietrzu, kolaże częściowo tylko oparte o sztalugi, a wszystko było przemyślaną aranżacją – doznało porażenia. Staliśmy skupieni pod drzwiami, kiedy po kilku kwadransach Kantor wybiegł i słyszeliśmy jeszcze tylko ostatnie zdanie skierowane do jednego z profesorów: „Pan nie tylko obniża poziom artystyczny, ale także intelektualny”, a do nas: „Chodźcie do Krzysztoforów, bo tu się nie da wytrzymać”. Powstało znakomite przeobrażenie. W następnym semestrze postawił zadanie – nowoczesny motocykl błyszczący chromami, a na nim młoda modelka w akcie. To już nie była martwa natura, ale żywa prowokacja. Skąd wytrzasnął ten motor – nie mam pojęcia. O modelkę w takim wieku było łatwiej. Okazało się po jakimś czasie, że w innej pracowni któryś z profesorów postawił skorodowany destrukt syrenki jako ćwiczenie malarskie. Coś zaczynało się zmieniać. A jego pracownia stała się miejscem, do którego z zaciekawieniem przychodziła prawie cała Akademia. Okres studiów to czas wypełniony zajęciami, które realizowałem z ogromnymi emocjami. Uczelnia upragniona, ale i...

No właśnie, przecież miałeś też inne pasje – choćby teatr, muzyka, bo jako dziecko pobierałeś lekcje gry na skrzypcach w podstawowej szkole muzycznej w klasie profesora Kawalli, a w mieszkaniu Twoich rodziców bywali Tadeusz Ochlewski, Andrzej Panufnik, Roman Palestra, Stefan Kisielewski...

...który przynosił utwory np. Grażyny Bacewicz, rozkładał pulpit, otwierał nuty i mówił: „Graj. To były dziecięce dramaty. A vista przed Kisielewskim. Inną zapamiętaną postacią była Ewa Bandrowska-Turska, która zostawiła za sobą wspomnienia raczej farsowe. Wielka śpiewaczka bardzo często wtedy koncertowała w ZSRR, a honoraria, które wtedy przywoziła, miały formę... futer, które w pracowni mojego ojca pruto, naciągano i dopasowywano do właścicielki, która po odbiór przysyłała swojego szofera; czasami bez należności za wykonaną pracę. No, ale była wielka i miała szofera... Śpiewałem też z kolegami w krakowskim radiu, u profesora Rutkowskiego, w równoległej klasie uczył się Antoni Wit, a Wacek Kisielewski – z duetu Marek i Wacek – i Tomasz Stańko w klasie o rok starszej. Wprawdzie nie spełniłem nadziei rodziców na muzyczną edukację, ale dzięki tej szkole poznałem elementy, które dopełniają moje uprawianie zawodu – od chorału gregoriańskiego aż po kompozycje Witolda Lutosławskiego

Później, już na studiach, Twoją pasją była też medycyna...

Bywaliśmy na cotygodniowych koncertach w filharmonii, często na spektaklach teatralnych, oglądając realizacje Lidii Zamkow, Herdegena, Szajny, Swinarskiego, podziwiając Zofię Jaroszewską, Pieczkę, Bińczyckiego czy Walczewskiego. Nie wyobrażam sobie studiów artystycznych bez takiego dopełnienia, a studiując na pierwszym roku, regularnie wyrywałem się też na dodatkowe wykłady i niekiedy ćwiczenia... do Akademii Medycznej na psychiatrię. Wykładali przemiennie profesorowie Brzezicki i Kępiński. Ten pierwszy często odczytywał tylko część swoich skryptów, a prof. Kępiński każdy wykład traktował bardzo indywidualnie, opisując i objaśniając z niesłabnącą pasją. Miał też swoje zaskakujące metody. Aby właściwie zdiagnozować chorego i opisać jego historię choroby, izolował go od specyficznego otoczenia kliniki i... zabierał pacjenta na spacer, na przykład pod kopiec. A tam rozmawiał, rozmawiał, rozmawiał. Często spotykało się go właśnie tam, kiedy bywaliśmy na tzw. plenerach. Podczas któregoś wykładu, gdy zabierałem się do robienia notatek, profesor wskazał mnie do przeprowadzenia wywiadu z chorym, którego pielęgniarz właśnie wprowadził na salę. Prawie zemdlałem. Zszedłem na miękkich nogach w dół do katedry, usiadłem naprzeciw chorego i rozpocząłem zadawanie pytań. Po jakimś czasie podziękowałem i wyprowadzono pacjenta. Profesor zapytał: „Jakie Pan widzi rozpoznanie?”. Odpowiedziałem: „Zespół urojeniowo depresyjny.” Profesor: „Dziękuję. Na dzisiejszym spotkaniu będziemy mówić...”. Jak doszedłem do swojego miejsca w tym kompletnych oszołomieniu – nie mam pojęcia

Pomówmy o unikalnej sztuce, którą tworzysz – miedziorycie w kontekście tzw. zamówienia. Gdyby zastanowić się nad znaczeniem kompozycji tematycznej, to taka forma istniała „od zawsze”, a treść była powiązana z potrzebami zamawiającego lub miejsca, prawda ?

Oczywiście. Forma reklamy powstała bardzo dawno. Budzenie pragnienia posiadania, działanie na gustoreceptory i wywoływanie reakcji psychofizycznych to powody jej zaistnienia. W Holandii „martwa natura” była plastycznym anonsem umieszczanym nad wejściami do sklepów, magazynów czy tawern. Czas zmienił i przeobraził tę kompozycję elewacyjną w artystyczny i symboliczny obraz umieszczany już we wnętrzach domów mieszczańskich czy kupieckich. Stała się więc dowodem tradycji i niezwykłością holenderskiej kultury i sztuki. W jakiś sposób to samo odnosi się do „Straży Nocnej” Rembrandta i jest też chyba jakąś formą reklamy. Pretekst wymarszu straży stał się możliwością sportretowania zbiorowego patrycjuszy miejskich, rajców. Utrwalenia wizerunków ludzi, którzy byli władzą w mieście i decydowali o jego teraźniejszości. A przykład z naszego otoczenia – ołtarz Wita Stwosza. Cel kompozycji i temat: Zaśnięcie Matki Boskiej. „...ołtarz stał się poniekąd obrazem średniowiecznego Krakowa, ilustracją życia codziennego...” (Jan Adamczewski). Fundatorami ołtarza byli wszyscy mieszkańcy Krakowa. Można uznać figury z tej kompozycji za portrety ludzi spotykanych w Krakowie. To opinia wspomnianego Jana Adamczewskiego z książki „Krakowskie rody”. Czyli że jest to forma reklamy tego miasta i tamtej codzienności, dzieło właśnie na zlecenie
Dzisiaj reklama jest wszechobecna. Reklamodawcy nie omijają nawet papieru toaletowego. Tworzą fikcję – świat estetycznie banalnej łatwości – „... tylko idiota nie kupuje w...”. Na tę treść można odpowiedzieć, że jest to forma właśnie dla idiotów. Autorzy takich i innych reklam mylą prostotę z prostactwem.
Jednak są też producenci, którzy swój „produkt” potrafią „podać” w oprawie dzieła sztuki. Popatrzmy na piwowarstwo. Setki lat tradycji, wielka produkcja, o której potrafią opowiadać w znakomitej fabularnej formie, dramatycznymi zderzeniami przekazują smak i potrzebę tego smaku, np. Kompania Piwowarska Żywiec czy Okocim. Podobnie działają producenci, którzy mają produkt bardziej skomplikowany, a tradycję kilku dziesięcioleci – samochody. Pojazdy zupełnie nowej generacji „dialogujące” z użytkownikiem poprzez wszechstronność, komfort, siłę i niezawodność (Jeep, BMW, Mercedes)

Powiedz coś o swoich pracach z ostatnich kilku lat, bo wiem, że matryca miedziorytnicza powstaje w znojnej twórczej pracy – w twojej pracowni – nieraz przez wiele miesięcy

Ostatnich lat? No może przedostatnich. To duża kompozycja, która powstała z aktualności – może to dziwnie zabrzmi – politycznej. Szum i nagłośnienie jednoczenia się Europy wymusił moją osobistą konfrontację jako grafika, z tym, co się działo. Kilka miesięcy pracowałem nad miedziorytem „Razem i osobno – Unia”. To kompozycja o określonej narracji z symboliczną syntezą w osi znaku graficznego przedstawiającego dwa monumenty kamienne połączone stalową klamrą – jedność w teraźniejszości i przyszłości przy równoczesnym rozumieniu odrębności i tradycji. Aby nie wdawać się w opisy, powiem tylko, że tłem dla tego symbolu po stronie lewej jest Bruksela przedstawiona w sześćdziesięciu sześciu zminiaturyzowanych zabytkach, a prawą stronę tworzy „dokumentacyjny” obraz Polski powstały z siedemdziesięciu ośmiu zabytkowych obiektów architektonicznych. Cała kompozycja ma wymiary 195 na 220 mm

To chyba szaleństwo w portretowaniu architektury!? Mówiąc jednak poważnie – to obraz najnowszej historii opowiedziany najstarszą techniką

To symbol tego wydarzenia opowiedziany rylcem na wypolerowanej płycie miedzianej i odbity na dobrym niemieckim papierze...

Powstała znakomita reprezentacyjna forma...

...o uniwersalnych możliwościach okazjonalnego wykorzystania i idealnie wpisująca się w działalność promocyjną naszego kraju, a Krakowa w szczególności, nie zapominając o jego wielkich i wiekowych tradycjach kultury

Ze względu na swoją archaiczność ta technika graficzna w XXI w. jest ewenementem w skali europejskiej i światowej. Na świecie jest bodaj tylko kilku artystów tworzących w tej technice

Rzeczywiście, tworzących w technice klasycznego miedziorytu – rytowanego, a nie trawionego – jest może trzech, czterech. Stanisław Stopczyk, znakomity warszawski krytyk sztuki, autor wielu książek i publikacji związanych z grafiką przed kilkoma laty napisał na łamach nieistniejącego już miesięcznika PROJEKT, że profesję cierpliwych grawerów należałoby wpisać do chestertonowskiego klubu niezwykłych zawodów

W Art&Business kilkanaście lat temu czytałem w artykule tegoż Stanisława Stopczyka o technikach graficznych wklęslych „... miedzioryt (gravure sur cuivre, copperplate) uchodzi za króla technik graficznych...”. I dalej: „... zanim miedzioryt osiągnął swoją właściwość gatunkową, przeszedł przynajmniej dwukrotnie radykalną metamorfozę; od techniki względnie swobodnej rysowania rylcem jak u Mantegni poprzez Dürerowską orkiestrację wszystkich możliwych środków (tak traktuje miedzioryt krakowski arcymistrz Zbigniew Czop)”, i dalej: „...świadomość genezy dzieł, które kolekcjonujemy, podnosi też niewątpliwie ich walor emocjonalny. Silnie delektować się będziemy mistrzowskimi cięciami w miedziorytach współczesnego sztycharza Zbigniewa Czopa, świadomi, że rodowód tej pięknej sztuki sięga Mantegni i Dürera...”. Czy wykonałeś kiedyś sztych na „zadany temat”, a więc znów – dzieło na zamówienie ?

Oczywiście. Po wystawie „Krakowskiej grafiki” w Amsterdamie holenderski przedsiębiorca, który w świecie widział już niejedno – zwrócił się do mnie o wykonanie ekslibrisu, a jedynym wprowadzeniem w temat była informacja, że ze względów zawodowych bywa wszędzie, nie omijając przy tym żadnej opery, teatru i muzeum. I bywa tam zawsze z żoną
Na pamiątkę mam też dwie odbitki ekslibrisu, który wykonałem na oficjalne zamówienie jako uhonorowanie znakomitego norymberskiego galerzysty, zresztą późniejszego jurora międzynarodowego triennale grafiki w Krakowie, za jego życiową misję pokazywania krakowskich i polskich twórców. Bliźniacze miasta rozpoczynały wtedy systematyczny dialog językiem sztuki, a czasy były niełatwe – pełne wzajemnych uprzedzeń.
Zbigniew CzopNatomiast nie tak dawno wykonałem na zamówienie exlibris związany z jubileuszem profesora Aleksandra Krawczuka – postaci nie do przecenienia w Polsce i Krakowie. Zamawiający sugerowali, że kompozycja powinna zawierać żarty i anegdoty.
Można zaobserwować pewien nawyk polskich elit politycznych – poza nielicznymi wyjątkami – mówienia tu i ówdzie o wysokim poziomie polskiej kultury. Najczęściej temat staje się nośny poza krajem i w deklaracjach tuż przed wyborami. Domyślam się, dlaczego jest ciągle taki „ciepły” – bywa noszony w tylnej kieszeni spodni i można łatwo do niego sięgnąć, a temperatura, żartobliwie mówiąc, bierze się z bliskości pewnej części ciała... (śmiech).
Ale ludzie biznesu muszą być mądrzejsi od polityków. Tworząc kluby, izby, korporacje, elitarne gremia wykonują spektakularne „gesty”, często rejestrowane i widowiskowe. Oczywiście nie wszyscy. Na przykład, jeżeli nie istnieje jeszcze na rynku sztuki „galerzysta marszand”, jest to luka, którą znakomicie mogliby wypełnić – mówiąc trywialnie – w dostrzeżeniu możliwości zrobienia własnego interesu. Sposób jest chyba prosty pod warunkiem zaistnienia świadomości mecenatu dla potrzeb firmy i jej nobilitacji. Mogłaby to być forma indywidualnego mecenatu czy stałej opieki nad twórczością konkretnych artystów. Powstałe dzieła byłyby w części lub w całości własnością sponsora, tworząc konkretną wartość materialną przy czasami minimalnym wysiłku promocyjnym. Istnieje wielu ludzi z niemałym dorobkiem twórczym, o którym tylko trzeba „przypomnieć” – ocierających się o biedę, depresję i choroby psychiczne z wielu powodów, ale najczęstszym jest brak możliwości materialnych, aby kontynuować swoją profesję. Dlatego że koszty warsztatowe, czyli wytworzenia, są bardzo wysokie. Taka stała pomoc nie byłaby uszczerbkiem dla spotkań reklamowo-integracyjnych czy nawet wielkości cateringu, po którym nierzadko dodatkowym, ale już prywatnym daniem, bywa – przepraszam – Hepatil. Na takim spotkaniu można zaproszonym podać rarytas o unikatowej wartości, na przykład grafikę wykonaną na temat i o nakładzie kolekcjonerskim. I takie danie nie pozostawiałoby reperkusji gastrycznych. Czy nie powinny zaistnieć stypendia np. Kompanii Piwowarskiej Żywca? Stypendium Jeepa, stypendia Getzów Okocimskich, Nafty Polskiej, KGHM, Narodowego Banku Polskiego, stypendium Energetyki Bełchatowa ?


A więc sztuka zamawiana; wielokrotny sztych tematyczny odbijany z miedziorytniczej matrycy lub wręcz sama matryca będąca w dyspozycji zamawiającego o wartości później kolekcjonerskiej, nie do przecenienia – wręcz muzealnej. Historia zna przypadki nawet grabieży blach miedziorytniczych np. ze zbiorów zamku w Nieświeżu, blachy z portretami Radziwiłłów, które na szczęście powróciły do Polski; czy komplet czterech blach z drzewem genealogicznym rodu Radziwiłłów rylca Petera Bosego z XVIII w...

Na zlecenie powstawałyby kompozycje graficzne o charakterze narracyjnym określające środkami indywidualnego wyrazu wszystko to, co mieści się w przeszłości i teraźniejszości. Taka kompozycja może również pokazywać wizerunki tych, którzy swoją kreatywnością stają się twórcami „produktu” i firmy. Sens kompozycji może przemienić się w żart – slogan reklamowy. Powstanie wtedy synteza treści wyrażona formą. We współczesnej grafice portrety tworzą w swoich plakatach tacy artyści, jak Waldemar Świerzy czy Górowski. A są to wybitni polscy twórcy, których kompozycje nie mają nic wspólnego z jakimkolwiek archaizmem. Byłoby to również upowszechnienie kultury i sztuki, które doprowadziłoby do zminimalizowania ilości kiczu reklamowego podpieranego psycho- i socjotechnikami pozostawiającymi w naszej świadomości ciąg – szampon do włosów, włosy z podpaskami, podpaski z wodą mineralną, woda z bankiem, Gentos z siłą, a na końcu niedouczony anonimowy matoł, który to wymyślił


Dziękuję Ci za rozmowę, wierząc że także poprzez Twoją stałą ofertę / witynę miedziorytów w Krakowie - w Cafe Gallery Zakopianka - decydenci, sponsorzy, reklamodawcy  podejmą analizę zysków i strat w inwestowaniu w sztukę ..  

Sztychy miedziorytnicze w sprzedaży w Art.Café Zakopianka na krakowskich Plantach a także ON-LINE w naszym
sklepie internetowym