SKALDOWIE - Andrzej Zieliński i Jacek Zieliński w rozmowie z Markiem M. Jasickim (2004)
Marek Jasicki: 4 stycznia 2004 roku Carnegie Hall w Nowym Jorku. 2,5-godzinny koncert w pełnym składzie na 40-lecie pracy artystycznej Andrzeja Zielińskiego. Bajkowa historia!
Andrzej Zieliński: Rzeczywiście, ja zacząłem trochę wcześniej, rok przed powstaniem Skaldów – jako twórca i kompozytor piosenek muzyki rozrywkowej – w studenckim kabarecie piosenki Sowizdrzał, do którego zaciągnął mnie Leszek Aleksander Moczulski.
Śpiewali tam studenci – mimo że był to teatrzyk piosenki przy Uniwersytecie Jagiellońskim – głównie ze Szkoły Teatralnej; Jasiu Peszek, (ale nie ten, którego znamy z Krakowa), Jasiu Nowicki, Ewa Decówna, Andrzej Mrowiec. Wiele innych ciekawych osób tam się przewinęło, niekoniecznie późniejszych aktorów. Tam tworzyłem pierwsze piosenki, na początku do tekstów Leszka Moczulskiego, później Wicka Fabera, którego, niestety, już dawno nie ma wśród nas.
Takie to były moje pierwsze kroki w piosence.
M.J.: A pierwsza piosenka dla Skaldów, to był tekst Wiesława Dymnego z Piwnicy pod Baranami ?
A. Z.: Tak. Moja czarownica została napisana przez Wieśka dla Skaldów. Wykonaliśmy ją na naszym oficjalnym debiucie w klubie „U plastyków”, gdzie odbywała się giełda piosenki, na Łobzowskiej w Krakowie.
M.J.: To była II Krakowska Giełda Piosenki w październiku 1965 roku, którą prowadził Andrzej Jaroszewski
A. Z.: Tak, wtedy wystąpiliśmy już jako Skaldowie, w swoim pierwszym składzie, z braćmi Kaczmarskimi (gitary), Felkiem Naglickim (gitara basowa) i Kubą Fasińskim (perkusja). Wykonaliśmy trzy piosenki: Moją czarownicę, która wygrała, Wieczorną opowieść Felka Naglickiego, która dostała III miejsce, i Jarmark, do tekstu Leszka Moczulskiego (V miejsce). Po tym debiucie otrzymaliśmy propozycję sesji nagraniowej dla Programu III Polskiego Radia w Warszawie, gdyż na „giełdzie” był obecny redaktor Andrzej Korman – właśnie z „trójki”. No i dosłownie dwa miesiące później Polska mogła o nas usłyszeć, jako że nagrania zostały wyemitowane przez III Program PR i radiostację harcerską...
J. Z.: Pamiętam, że II miejsce na tej giełdzie zajęła piosenka Walc strażacki w wykonaniu Leszka Długosza i artykuł, który się ukazał następnego dnia, nosił tytuł...
A. Z.: Czarownice i Strażacy...
J. Z.: ...recenzja chyba Władysława Cybulskiego w „Dzienniku Polskim”
A. Z.: Choć Cybulski pisywał głównie o filmie
M.J.: Wróćmy na chwilę do roli Andrzeja Jaroszewskiego w zaistnieniu Skaldów na rynku muzycznym. To przecież dzięki jego pomocy mogliście nagrywać w studiu radiowym w Krakowie na Szlaku ?
A. Z.: Andrzej stworzył nam tam warunki do prób w normalnym, profesjonalnym studiu radiowym - nagraniowym, mimo że – jak sam opowiadał po latach – nie byliśmy specjalnymi ulubieńcami ówczesnego dyrektora tego radia, który był takim – powiedzmy – „ludowcem” i... lubił folklor.
J. Z.: Rolę Andrzeja Jaroszewskiego przyrównałbym do – co również dzisiaj jest bardzo ważne, aby zaistniał jakikolwiek zespół muzyczny – współczesnej pozycji tzw. patrona medialnego. Andrzej Jaroszewski mówił o nas, bo uważał, że jesteśmy tego warci, twierdził, że jest to ciekawy zespół, ludzie z wykształceniem muzycznym, co wtedy było rzadkością. Jego bezsprzeczną zasługą jest to, że zostaliśmy zauważeni.
M.J.: Rok 1967 – festiwal w Opolu i nagroda specjalna przewodniczącego Polskiego Radia i Telewizji za piosenkę Uciekaj, uciekaj; rok 1968 – wyjazdy do byłego Związku Radzieckiego, trzecia płyta – hit – z Króliczkiem, Medytacjami wiejskiego listonosza, Wieczorem na dworcu w Kansas City, Prześliczną wiolonczelistką...; 1969 (sierpień/wrzesień) – Stany Zjednoczone i Kanada oraz słynne organy Hammonda, które Skaldowie przywożą do kraju
A. Z.: To było nasze marzenie, żeby znaleźć się w kraju, w którym ta muzyka powstała. Wtedy to była dla nas wielka przygoda i możliwość bezpośredniego kontaktu z muzyką amerykańską, bo przecież niezależnie od tego, że graliśmy koncerty dla polskiej publiczności, mieliśmy możność np. pójść na koncert do klubu czy na festiwal organistów jazzowych, gdzie grali Jimmy Smith, Jack McDawe i jeszcze kilku innych „gigantów” organów Hammonda... To było dla mnie wielkie przeżycie w czasach, kiedy nie wymyślono jeszcze syntezatorów i w zasadzie królował tylko fortepian. No, może gdzieś tam pokazało się już piano Fendera czy raczej Farfisa. I te słynne organy Hammonda, które były rzeczywiście instrumentem królewskim, ze swoimi wirującymi głośnikami Lesli, co w tym czasie w Polsce dawało efekt nieosiągalny. Dzięki tej trasie udało mi się przywieźć te organy, instrument, któremu zawdzięczam, że później powstała płyta Od wschodu do zachodu słońca. Zdaniem niektórych krytyków i fanów, to nasz najciekawszy krążek
J. Z.: Trzeba dodać, że na te organy „poszły” wszystkie nasze wspólnie zarobione pieniądze, plus sprzedany instrument Farfisa, z którym pojechałeś do Stanów
A. Z.: Niestety, wynagrodzenie w tamtych czasach... (śmiech)
J. Z.: Pamiętasz, przyjechaliśmy w dżinsach, a oni – Polonusy starej daty – myśleli, że to jacyś biedacy z Polski – „w dżinsach chodzą, no to musicie jakieś garnitury, jakieś siuty, suity musicie sobie jakieś kupić...” – i pamiętam, że dostaliśmy chyba ze 200 dolarów. W 1969 roku to były bardzo duże pieniądze. Właśnie one plus pomoc naszej rodziny Zielińskich, mieszkającej w Chicago już przed wojną, pozwoliły na kupno tego niebiańskiego instrumentu
M.J.: Kolejne trasy koncertowe: w 1972 roku Wielka Brytania, NRD, RFN i epoka hitu W żółtych płomieniach liści do słów Agnieszki Osieckiej; rok 1972 to Wasze koncerty na igrzyskach w Monachium, a w roku 1980 koncerty na olimpiadzie w Moskwie. W międzyczasie dwa albumy płytowe: Szanujmy wspomnienia i Stworzenia świata część II – symfoniczny rock, który jest kontynuacją koncepcji artystycznej wytyczonej longplayem Krywań, Krywań. W 1980 roku kolejny, który się nigdy nie ukazał Zostaw to młodszym. Stan wojenny zastał Skaldów w Stanach Zjednoczonych podczas kolejnego tournée. Wrócił Jacek Zieliński, Konrad Ratyński, Jurek Tarsiński, Jan Budziaszek, no i „zawieszenie broni” !
J. Z.: No cóż, rzeczywiście zawieszenie trwało kilka lat. Raz, że stan wojenny, więc nikt nie grał w Polsce – oprócz kilku, powiedzmy, „kolaborantów” – a poza tym czekaliśmy, myśląc, że Andrzej wróci. No bo jak: całe życie graliśmy razem, on był głównym kompozytorem, aranżerem, tym człowiekiem od klawiszy. I tak czekaliśmy, zajmując się różnymi rzeczami. Nawet skrzyknęliśmy się z chłopakami i pojechaliśmy grać po prostu do tańca, gdzieś w Bagdadzie, aby jakoś przetrwać te chwile. Ale Andrzej nie wracał, długo nie wracał
Otrzymaliśmy propozycję od Franciszka Walickiego, który organizował koncerty „dinozaurów”. Występowali tam Niebiesko-Czarni, Czesław Niemen, słowem, wszyscy z naszego pokolenia. To był rok 1987 – o ile pamiętam. Wystąpiliśmy na koncercie w Sopocie i okazało się, że publiczność świetnie nas przyjmuje. Ludzie, którzy nas słuchali w młodości, a którym przybyło trochę lat i kilogramów, tak jak i nam zresztą, przychodzili na te koncerty ze swoimi dziećmi, które najpierw patrzyły i słuchały z pewnym niedowierzaniem, a którym później się to podobało, i które też stawały się fanami tego typu muzyki, muzyki z tamtych lat.
Tak to się zaczęło po raz drugi. Ale Andrzeja nadal nie było, bez niego została więc nagrana płyta Nie domykajmy drzwi i wiele nagrań radiowych, których dokonaliśmy po drodze. Zagraliśmy w tym czasie sporo koncertów. Wreszcie zjawił się Andrzej – po raz pierwszy od stanu wojennego – w roku 1990 na nasze XXV-lecie w Sali Kongresowej, na piękny koncert organizowany jeszcze przez Polskie Stowarzyszenie Jazzowe, pod którego szyldem działaliśmy przez wiele lat. Zresztą jak i inni, Czesiek Niemen, Breakout, No To Co, grupa Bemibek...
A. Z.: PSJ – to było takie powiązanie rocka z jazzem. Mówiło się, że muzyka rockowa pracuje na budżet dla jazzu, który wtedy był działalnością mniej dochodową.
J. Z.: Zresztą do dzisiaj jazz jest sztuką elitarną. To tylko gwiazdy jazzu ściągają do sal koncertowych publiczność
M.J.: Andrzej występował we wszystkich ważniejszych koncertach Skaldów. A teraz – jak wiem – deklarowana przez niego zapowiedź powrotu na stałe do Polski staje się powoli realna
A. Z.: To prawda, na tych ważnych koncertach jestem, XXV lat, XXX lat, XXXV lat
M.J.: Na CD wydano już wszystko, co było do wydania z repertuaru Skaldów, w sprzedaży ukazała się też 3-płytowa – pięknie wydana – antologia zespołu, w licznych wywiadach zapowiadacie wydanie CD i DVD z koncertu benefisowego w Sali Kongresowej na XXXV-lecie zespołu, zapowiadacie wydanie zupełnie nowej płyty studyjnej. A tu od wielu lat praktycznie nic !
A. Z.: Niezupełnie, wydałem płytę - na dowód przyniosłem Ci ją, ale, niestety, nie jest ona tutaj promowana.
Kilka tygodni temu w programie Marka Gaszyńskiego, w I Programie Polskiego Radia, był z Tobą wywiad i krótka promocja tej płyty...
A. Z.: Mam na myśli, że nie jest promowana w należyty sposób. A mówiąc o płycie; są na niej Skaldowie w niektórych utworach, grają tam bardzo dobrzy muzycy – jazzowi i nie tylko; grają orkiestry; Symfonia Varsovia, jest i chór, i Ania Jopek, i Dorota Miśkiewicz jako chórzystki. To jest zestaw bardzo dobrych wykonawców, tylko że płyta nie została zauważona przez tzw. megersów, czyli tych, którzy wydają płyty, bo ich interesuje raczej młodzież, a nie muzyka trudniejsza, albo inaczej – muzyka, której należałoby poświęcić trochę czasu, żeby ją wypromować. Słowem, żeby to przedstawić nie tylko w jednorazowej audycji, którą ktoś puści w I Programie PR.
Tak więc ta płyta jest i mam nadzieję, że do niej się jeszcze powróci, bo moje piosenki charakteryzują się tym, że są ponadczasowe. To, co napisałem w latach 60., jest wciąż aktualne. W Ameryce są one może bardziej znane wśród Polaków niż tutaj, bo ja tam je wykonuję i nagrania często „chodzą” w radiach polonijnych. To, że nie we wszystkich sklepach w Polsce można było je dostać, to już jest kwestia jakiegoś systemu, który tu istnieje, i pewnie tego, że ja mieszkam za daleko od tzw. stolicy i że nie bywam codziennie tam, gdzie powinienem bywać.
A jeśli chodzi o płytę, o którą wcześniej pytałeś, z koncertu benefisowego w Sali Kongresowej z udziałem orkiestry Symfonia Varsovia i innych solistów, którzy śpiewali moje piosenki, jak również z udziałem kilku gitarzystów angielskich, którzy tam z nami grają – mamy ten materiał i szukamy wydawcy, co teraz nie jest takie proste. Kiedy do Polski dotarła moda muzyki rapowanej, wszystko podąża w innym kierunku.
Polska jest takim krajem, że jak się dobiorą do jednego tematu, to będą lansować tylko jednego wykonawcę i nic więcej. W Ameryce to jest niedopuszczalne. Tam zarówno dobrze czuje się Elton John, który przecież nie jest młodym wykonawcą, a śpiewa piosenki w klasycznej formie, jak i muzyka – powiedzmy – typu rhythm and blues czy właśnie hip-hop. Mam nadzieję, że jak ludzie zachłysną się tutaj tymi wszystkimi rodzajami muzyki i trochę okrzepną, to powrócą do szerokiego spektrum piosenki i muzyki rozrywkowej.
A wracając do płyty, fakty są dość smutne, co widzimy na przykładzie Niemena, który dopiero musiał odejść z tego świata, żeby wydano wszystkie jego płyty i zaczęto „puszczać” nagrania.
M.J.: Niemen nie zdążył zaśpiewać Twojej piosenki Nie widzę Ciebie w swych marzeniach
A. Z.: Nie zdążył, chociaż go o to prosiłem. Chciałem, żeby to właśnie on zaśpiewał, ale Czesiek śpiewał tylko poezję, którą akceptował, albo śpiewał tylko swoje utwory. W początkowym okresie śpiewał oczywiście wszystko, bo przecież te wszystkie wielkie przeboje to nie jego piosenki – Wspomnienie to jest Marek Sart, Pod Papugami to jest Mateusz Święcicki. Komponowali więc dla niego różni ludzie, słowa pisali też różni autorzy. Czesiek śpiewał przecież utwory popowe, ale później, w okresie kiedy ja pisałem, on już był na etapie śpiewania wyłącznie – powiedzmy – proroczej poezji i miał inne ambicje; „robienia” muzyki bardziej elektronicznej niż mieszczącej się w kategoriach popowych. Trochę ze szkodą dla polskiej kultury, bo jego głos nie został wykorzystany. Mając taką potencję, mógł zaśpiewać jeszcze wiele pięknych utworów typu Wspomnienie, Dziwny jest ten świat. Ale nie można mieć do niego o to pretensji. Bardzo dobrze zaśpiewał tę piosenkę Staszek Wenglorz – chwała mu za to. Dzięki temu jego „akcje” poszły w górę. Przez cztery lata miał wielki przebój i teraz spokojnie sobie żyje w Niemczech.
M.J.: Inny utwór, Mateusz IV, Skaldowie zadedykowali Niemenowi w 1970 roku
A. Z.: Tak, i powtórzyłem go publiczności w Carnegie Hall, wykonując ten utwór na żywo i przypominając wszystkim, że był on przeze mnie dedykowany właśnie Czesławowi Niemenowi: z wielu względów; przede wszystkim dlatego, że był to nietypowy utwór. To nie była piosenka, to był jakiś obrazek, z wykorzystaniem organów Hammonda, które Czesiek Niemen też wtedy używał. Poza tym, sama postać – nakreślona przez Moczulskiego – Mateusza IV, króla zwierząt, człowieka nierealnego i ta jego filozofia życiowa, tak pasująca do postaci Niemena, że nie sposób było nie zadedykować jej właśnie jemu. Tym bardziej że był to mój ulubiony wykonawca, którego najwyżej ceniłem w Polsce i cenię do tej pory. Dziś też uważam, że nie było i nie ma lepszego wokalisty
M.J.: Przypomnijmy, 4 stycznia te go roku, Nowy Jork Carnegie Hall, 10 i 11 stycznia Toronto, w Polsce, w marcu katowicki Spodek, w maju Poznań, Kraków, Kłodzko. Celowo nie wymieniam tych imprez-koncertów, w których Skaldowie występują w składzie mniejszym lub kameralnym. Kilkakrotnie prowadziłem Wasze koncerty, więc wiem, że jest to możliwe. Ale czy taki występ można nazwać koncertem Skaldów ?
J. Z.: Zawsze są to Skaldowie. Jak wiesz, jest to możliwe w dwóch wymiarach; gdy mój braciszek jest w Polsce – wówczas możemy we dwójkę wykonywać „szalone rzeczy” – i grać większość piosenek na zasadzie – jest fortepian, są skrzypce i my obaj śpiewamy. Oczywiście, dla pełnego brzmienia możemy wspomóc się minidyskiem czy CD, chociaż z przyjemnością aranżujemy koncerty na żywo. Druga możliwość – kiedy Andrzeja nie ma – to koncerty, w których ja występuję z córką Gabrielą, moim synem, który gra na gitarze, i mężem „Gaby”, który zajmuje się perkusją. Wtedy jest – powiedzmy – takie rodzinne granie. Przez wiele lat występowałem w Piwnicy pod Baranami i wykonuję wiele piosenek do słów Wieśka Dymnego z końca lat 70., znanych tylko ludziom, którzy tam wtedy „chadzali”. Nawet jedna z nich, Przezimujemy, stała się jednym z hymnów. Pierwszym był Przychodzimy, odchodzimy. Innymi słowy, w tym składzie przedstawiamy te mniej znane piosenki.
M.J.: Andrzej urodził się w Gdowie, Jacek w Krakowie, domy rodzinne macie w Nowym Jorku i... Zakopanem
A. Z.: To dlatego, że świat jest coraz mniejszy; muzycy brytyjscy mieszkają np. teraz w Anglii, we Włoszech i w Kalifornii i mają jeszcze apartament na Manhattanie. A my Zakopane – Kraków
– Nowy Jork, trochę w mniejszym wymiarze. A Gdów – no cóż, to było przejściowe miasteczko, wojna przetaczała się przez Polskę ze wschodu na Berlin, i tam właśnie – w piwnicach młyna nad Rabą, gdzie ukrywali się nasi rodzice przed kulami – ja się urodziłem.
J. Z.: A reżyser Stasiu Zajączkowski, kręcąc film na XXV-lecie Skaldów, naszą piosenkę Chciałem powrócić nakręcił właśnie tam.
A. Z.: Moim marzeniem jest zagrać w rodzinnym Gdowie życiowy koncert...